czwartek, 12 listopada 2015

W obronie spiskowej teorii dziejów




W obronie spiskowej teorii dziejów


Każda rzeczowa analiza mówiąca o tym, kim są nasi przywódcy, albo w jaki sposób splatają się ich interesy gospodarcze i polityczne, zostaje zawsze, prędzej czy później, napiętnowana przez salonowych liberałów i establishmentowych konserwatystów (a także wielu libertarian) jako „spiskowa teoria dziejów”, „przejaw paranoi”, wyraz „materializmu ekonomicznego” lub nawet „marksizmu”. Oszczercze etykietki są nadawane wszystkim bez wyjątku, chociaż tego rodzaju realistyczne analizy bywają przedstawiane przez zupełnie różnych przedstawicieli spektrum politycznego, od John Birch Society (amerykańskie konserwatywne stowarzyszenie antykomunistyczne – przyp. tłum.) po Partię Komunistyczną. Najpowszechniejsze stało się określenie „teoretyk spiskowy”, które nie jest używane jako samookreślenie, ale prawie zawsze przez krytyków jako złośliwy epitet.
Nic dziwnego, że te realistyczne analizy „spisków” pochodzą od różnych „radykałów” spoza establishmentu. Niezakłócone funkcjonowanie aparatu państwowego wymaga bowiem, aby społeczeństwo było przekonane o jego legitymizacji, dobrodziejstwie, a nawet świętości. Ta ostatnia zaś wymaga, aby przedstawiać polityków i biurokratów zawsze jako bezcielesne dobre duchy, którzy w pełni oddani są „dobru publicznemu”. Wystarczy raz zakwestionować ten pogląd i pokazać, że „dobre duchy” często aż nazbyt twardo stąpają po ziemi, realizując przy pomocy aparatu państwowego swoje ciemne interesy, a wówczas cała mistyczna aura stworzona wokół rządu ulatnia się jak kamfora.
Weźmy taki oto prosty przykład. Załóżmy, że dowiadujemy się, iż Kongres uchwalił ustawę, podnoszącą cło lub nakładającą kontyngent na import stali. Trzeba być wyjątkowo nierozgarniętym, aby nie zorientować się, że uchwalenie restrykcji w handlu zostało wylobbowane przez przedstawicieli krajowego przemysłu stalowego, którzy zamierzali w ten sposób zatrzymać wydajniejszych konkurentów z zagranicy. Nikt jednak nie nazwałby takiej konkluzji „teorią spiskową”. A przecież praca „teoretyka spiskowego” polega jedynie na rozszerzeniu tego rozumowania na bardziej zawiłe projekty rządu, takie jak, powiedzmy, roboty publiczne, powołanie Międzynarodowego Sądu Karnego (ICC), stworzenie Systemu Rezerwy Federalnej lub przystąpienia Stanów Zjednoczonych do wojny. W każdym z tych wypadków teoretyk spiskowy zadaje sobie pytanie: cui bono?, czyli kto zyskuje na takim czy innym obrocie spraw. Jeśli uda się ustalić, że rozwiązanie A jest korzystne dla X i Y, to kolejnym krokiem jest weryfikacja hipotezy, czy rzeczywiście doszło do lobbingu, a więc, czy X i Y wywierali presję na polityków, aby ci przyjęli rozwiązanie A. Innymi słowy, należy sprawdzić, czy X i Y zdawali sobie sprawę z tego, że mogą zyskać na wprowadzeniu jakichś rozwiązań politycznych i czy podjęli w związku z tym jakieś kroki?
Ktoś, kto analizuje „spiski”, nie jest więc wcale paranoikiem czy wyznawcą ekonomicznego determinizmu, lecz prakseologiem, tzn. uważa, że ludzie postępują celowo i świadomie wybierają środki do osiągnięcia zamierzonych celów. Zatem jeśli na przykład zostaje nałożone cło na import stali, to zakłada on, że lobbowali za tym przedstawiciele przemysłu stalowego. Jeśli natomiast uchwalony zostaje projekt robót publicznych, to stawia hipotezę, że stoi za tym sojusz firm budowlanych i związkowców, którzy korzystają na takich kontraktach, oraz biurokratów, zawsze szukających sposobności do poszerzenia zakresu swej działalności i zwiększenia dochodów. Natomiast przeciwnicy „teorii spiskowych” wierzą, że wszystkie przedsięwzięcia – przynajmniej te rządowe – są przypadkowe i nieplanowane, a co za tym idzie, że ludzie nie podejmują świadomych wyborów ani nie planują swoich działań .
Istnieją oczywiście lepsi i gorsi teoretycy spiskowi, dokładnie na tej samej zasadzie, jak istnieją lepsi i gorsi historycy czy też uprawiający każdą inną działalność umysłową. Kiepski analityk popełnia zazwyczaj dwa charakterystyczne błędy, które rzeczywiście czynią go nierzadko łatwym celem oskarżeń o paranoję, wysuwanych przez dla krytyków z establishmentu. Po pierwsze, kiepski teoretyk spiskowy poprzestaje na zadaniu pytania: cui bono? Jeśli na przykład jakieś rozporządzenie rządowe jest korzystne dla X i Y, to wyciąga z tego prosty wniosek, że to X i Y są odpowiedzialni za jego wdrożenie. Nie rozumie, że jest to tylko hipoteza, którą trzeba jeszcze potwierdzić, sprawdzając, czy faktycznie X i Y mają ze sprawą coś wspólnego (jednym z najzabawniejszych przykładów tego częstego błędu jest teza brytyjskiego dziennikarza Douglasa Reeda, który, widząc, że polityka Hitlera doprowadziła Niemcy do upadku, skonkludował bez żadnych dalszych dociekań, iż w związku z tym Hitler musiał być świadomym agentem zagranicznych służb, celowo dążącym do zrujnowania Niemiec). Po drugie, kiepski teoretyk spiskowy często ulega pokusie łączenia wszystkich możliwych teorii oraz implikowania wszystkich niezależnych ośrodków władzy w jeden wielki spisek. Zamiast przyjąć, że w rzeczywistości istnieje wiele różnych ośrodków władzy, starających się – czasem niezależnie od siebie, a czasem w sojuszu – przejąć kontrolę nad państwem, zakłada, znów bez żadnych dowodów, iż mała grupka ludzi kontroluje wszystkie ośrodki i tylko dla utrzymania pozorów napuszcza je na siebie nawzajem.
Do refleksji na temat teorii spiskowych skłania w istocie trudny do przeoczenia fakt – z powodu swej wyjątkowej jaskrawości trafiający niekiedy nawet do tygodników politycznych – że niemal wszyscy członkowie nowej administracji Cartera, od samej góry, czyli od Cartera i Mondale`a [Walter Mondale – wiceprezydent w czasie prezydentury Jimmy ego Cartera (1977-1981) –przyp. tłum.], aż do samego dołu, albo należą do małej, na wpół tajnej, Komisji Trójstronnej (Trilateral Commission) założonej w 1973 r. przez Davida Rockefellera w celu kształtowania polityki USA, Europy Zachodniej i Japonii, albo zasiadają w radzie Fundacji Rockefellera. Reszta jest związana z interesami wpływowej grupy z Atlanty, szczególnie zaś z firmą Coca-Cola, czyli jedną z największych korporacji w Georgii.
Jak należy się na to wszystko zapatrywać ? Czy należy przypuszczać, że szeroko zakrojona działalność Davida Rockefellera na rzecz wdrożenia pewnych etatystycznych rozwiązań politycznych jest jedynie wyrazem czystego altruizmu? A może wiąże się raczej z próbą zrealizowania jakichś interesów finansowych? Czy Jimmy Carter został członkiem Komisji Trójstronnej zaraz po jej powstaniu dlatego, że Rockefeller i inni chcieli wysłuchiwać rad mało znanego gubernatora z Georgii? A może przestał on być skromnym gubernatorem i został prezydentem właśnie dzięki ich poparciu? Czy J. Paul Austin, prezes Coca-Coli, wspierał Jimmy`ego Cartera jedynie ze względu na troskę o dobro społeczne? Czy wszyscy ludzie z Komisji Trójstronnej, Fundacji Rockefellera i Coca-Coli zostali wybrani przez Cartera po prostu dlatego, że uważał ich za najlepszych kandydatów do objęcia posad w swojej administracji? Jeśli tak, to mielibyśmy do czynienia z zupełnie niebywałym zbiegiem okoliczności. Czyżby więc chodziło tu raczej o jakieś niezbyt czyste interesy polityczno-ekonomiczne? W każdym razie jestem zdania, że wszyscy, którzy odrzucają analizę polityki rządu pod kątem wzajemnych związków pomiędzy interesami politycznymi a ekonomicznymi, pozbawiają się tym samym ważnego narzędzia do opisu świata, w którym żyją.
Murray N. Rothbard
Przeł. Juliusz Jabłecki
Artykuł ukazał się pierwotnie na łamach amerykańskiego czasopisma „Reason”, nr 39, kwiecień 1977. Publikujemy za: „Laissez faire. Pismo konserwatywno-anarchistyczne”, nr 4, grudzień 2006. 
Także http://nowadebata.pl/2015/02/13/w-obronie-spiskowej-teorii-dziejow/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz